O mistrzach i uczniach
Na
Scenie Kameralnej Teatru Polskiego w ten weekend premiera spektaklu
opowiadającego o skomplikowanych relacjach nie tylko w rodzinie.
Rozmowa
z Sebem Majewskim, reżyserem i Tomaszem Jękotem, dramaturgiem
„Tatusia” Pilgrima/Majewskiego.
Teresa Sawicka i Mariusz Kiljan w spektaklu |
Pomysł
scenariusza do spektaklu pochodzi z filmu „Co się zdarzyło Baby
Jane?” w reżyserii Roberta Aldricha?
Seb
Majewski: Tak, inspirowaliśmy się filmem, ale też
przemyśleniami Teresy Sawickiej. Powiedziała mi, że chciałaby
zrobić spektakl w swoim macierzystym teatrze i zdradziła, że
bardzo interesuje się filmem „Co się zdarzyło Baby Jane?”.
Uważa, że to bardzo emocjonalna historia i chciałaby, żeby jej
siostrę zagrał Wojtek Ziemiański. Pomysł wyszedł więc od Teresy
Sawickiej, zaraziła nim mnie i Wojtka. Z Tomkiem Jękotem,
dramaturgiem, obejrzeliśmy film i przeczytaliśmy powieść
Henry'ego Farrella, na podstawie której powstał. Stwierdziliśmy,
że to jest dobra historia, ale pokazanym w niej problemem jest tylko
nienawiść i zazdrość dwóch sióstr. Na zasadzie pojedynku
aktorskiego Sawicka/Ziemiański to byłoby interesujące, ale za mało
materiału na spektakl. Zaczęliśmy szukać innych tematów, powstał
oryginalny tekst o magicznej postaci Tatusia i konflikcie między
siostrami. W międzyczasie musieliśmy dokonać zmiany w obsadzie, bo
Wojtek uczestniczył już w próbach do innego spektaklu. Udział
Mariusza Kiljana sprawił, że tekst został trochę przemodelowany.
Teraz to historia sióstr w różnym wieku, o jednej z nich do końca
nie wiemy, czy jest siostrą, czy bratem. Powstała dziwna historia o
tatusiu wpływającym na tożsamość swoich dzieci, nie tylko
ludzką, ale może także seksualną. Tekst opowiada o magicznej
figurze tatusia, który doprowadził do tego, że dwójka ludzi nie
potrafi niczego zbudować i dogadać się ze sobą, ale tatuś jest
też metateatralną opowieścią.
To
opowieść o fascynacji sztuką teatru?
Seb
Majewski: Chcemy opowiedzieć też o naszych teatralnych
tatusiach – o tym, skąd się bierzemy w teatrze.
Tomasz
Jękot: To także tekst o sztuce w ogóle, bo w tej dziedzinie
jest zwykle postać mistrza i ucznia. Po czasie te figury się
zmieniają, albo nie. Spotykają się po latach, konfrontują
poglądy, dochodzi do wybuchów miłości albo nienawiści. W teatrze
to jest bardzo widoczne. Mistrzynią Kiljana jest Sawicka, poznali
się w szkole przed laty, ona nauczyła go aktorstwa, bycia na
scenie. I po latach na niej się spotykają. Dla nas to fascynujące,
bo zastanawiamy się, jak w świecie pozbawionym autorytetów działa
figura mistrza. Czy istnieje, a jeśli tak, czy krzywdzi ucznia, czy
to rodzaj uzależnienia? Na czym polegają te relacje? Są rozpięte
na przestrzeni wielu lat. Mistrzów spotykamy w wielu miejscach, np.
w szkole teatralnej, ale mistrzem może być też ktoś, kogo
widzieliśmy dawno temu na scenie i to dzięki tej osobie znaleźliśmy
się w teatrze.
Macie
swoich mistrzów?
Tomasz
Jękot: Dla mnie to Seb Majewski, spotkałem go prawie dekadę
temu na warsztatach dramaturgicznych w Instytucie Teatralnym. Wielu
sławnych dramaturgów na organizowanym tam Forum Dramaturgii
pokazywało swoje tajniki pracy. Nie wiedziałem wówczas, czy chcę
być w teatrze. Moja teatralna przygoda się rozwinęła, razem
zrobiliśmy kilka dużych spektakli, Seb wciągnął mnie do teatru i
pokazał myślenie o jednym modelu dramaturgii. Wśród mistrzów
jest też Jan Peszek, w krakowskiej szkole teatralnej uczył mnie
elementarnych zadań aktorskich. Spotkanie z nim uformowało moje
myślenie o spotkaniach z aktorem. Majewski i Peszek to dwaj
najważniejsi mistrzowie. A teraz w pracy bardzo się konfliktujemy,
rozmawiając o różnych rozwiązaniach.
Seb
Majewski: W pewnym momencie te granice się zacierają. Nie czuję
się w ogóle mistrzem, a Tomek wiele mnie uczy. Jestem strasznym
raptusem, wierzę w intuicję i natychmiastowe rozwiązanie, Tomek
mówi: „poczekaj, zostawmy to, potem wrócimy, to się wyjaśni w
działaniach”. I to się sprawdza, bo w działaniu i w czasie coś
się sprawdza, a inne rozwiązania nie wytrzymują próby.
Tomasz
Jękot: Filozoficznie myśląc, podejmujemy rozmowę – właśnie
„tatusiu”. Kim jest dla nas figura magicznego ojca w teatrze? Kim
jest ten, kto nas kiedyś natchnął, albo coś zepsuł?
Seb
Majewski: Mistrzem Teresy Sawickiej jest Helmut Kajzar, który
pojawił się w naszym spektaklu. Wrocławski Teatr Współczesny
przypomina tę postać, należy to robić cały czas, bo jest bardzo
interesującym twórcą. Trzeba pokazywać, że dzisiejsze zachwyty
multimediami, improwizowaniem w teatrze mają swoją historię.
Kajzar stosował to w latach 70. i na początku lat 80. ubiegłego
wieku. Wracamy do tych działań, uzbrajamy je w inne narzędzia.
Sawicka opowiada nam o otwartości Kajzara, o Tadeuszu Różewiczu.
Nie mówi o swojej bardzo ważnej roli, Annie Livii, którą zagrała
we Wrocławiu, w spektaklu w reżyserii Kazimierza Brauna. Choć była
to znacząca rola we Wrocławiu i w historii teatru polskiego.
Mam
jednego mistrza, który wprowadził mnie na pozytywną drogę i
jednego, który naznaczył mnie negatywnym myśleniem. Pierwszy to
Andrzej Karolak, który przez lata był aktorem Teatru Dramatycznego
im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku, miałem z nim zajęcia z
elementarnych zadań aktorskich. Nauczył mnie bycia na scenie,
budowania roli. Nie tylko reżyserowałem, ale grałem w etiudach
kolegów, które Andrzej poprawiał. Nauczyłem się, jakie
komunikaty należy dawać aktorowi. I zobaczyłem, że to może być
przyjemne poszukiwanie. Drugim mistrzem jest Piotr Tomaszuk, u
którego w Wierszalinie praktykowałem. Nauczył mnie teatru,
myślenia formą w teatrze, obserwując jego prowadzenie Wierszalina,
nauczyłem się, czego nie robić w teatrze. Wystrzegam się myślenia
o grupie jak o komunie: życia razem, napięcia „na swoje”,
hierarchii ważności. Dziś krytycznie podchodzę do uprawianego
przez niego teatru mistycznego. Nauczył mnie myślenia formą, tego,
że aktor może być nośnikiem formy, nie tylko psychologii.
Jaka
jest rola dramaturga?
Tomasz
Jękot: Po dwudziestu latach istnienia tej formy pracy teatralnej
w Polsce to wciąż jest tajemnica (śmiech). Cały czas mnie to
zastanawia. Dramaturg siedzi w ostatnim rzędzie, patrzy na tekst i
pracę aktorów. Jest schowany za reżyserem, za tekstem. Dramaturgia
to budowanie napięć, sytuacji, odpowiadanie sobie na pytanie, czy
konkretna sytuacja jest warta świeczki, czy nie. To bardzo głęboka
praca z tekstem, nawet wróżenie z fusów, jak tekst może zostać
zrozumiany w jakimś kontekście przez widownię x. Dramaturg ma
przed sobą bardzo dużo niewiadomych. Pomaga reżyserowi zdecydować
o postępowaniu tak, by coś miało konkretne znaczenie. Sprawny
dramaturg jest w stanie zakodować znaczenia w taki sposób, by
konkretna widownia je odczytała. Pracą dramaturga jest też piecza,
by wszyscy byli w jednym zespole, żeby zespół się skonsolidował.
To bufor bezpieczeństwa dla reżysera, który o problemie rozmawia
najpierw z dramaturgiem.
To
trzecie oko, które ma wszystko zobaczyć i stwierdzić, czy
działanie ma sens. Dramaturg uczestniczy w fazie początkowej pracy
i potem stwierdza, czy początkowe założenia są realizowane.
Chcemy
opowiedzieć o tatusiach teatralnych, na próbach generalnych muszę
ostatecznie stwierdzić, czy temat nam umknął, a jeśli tak, to jak
wrócić na te tory. Dobrze jest trzymać się założeń z pierwszej
próby, są bardzo często mądre i dramaturg o nich uparcie
przypomina
Seb
Majewski: W Polsce funkcjonuje wzór dramaturga, który jest też
dramatopisarzem. Reżyser mówi mu: „tu brakuje mi takiej sceny,
napisz ją”. Dramaturg u nas jest kimś więcej, niż w teatrze
niemieckim, tam pilnuje sensu, przynosi sensy, konteksty. U nas jest
to twórca odpowiadający na konkretne zapotrzebowania, np. prowadzi
improwizacje, spisuje tekst. W polskim teatrze jego kompetencja
pisania jest rozszerzona, musi dobrze pisać i tym samym pracuje na
równi z reżyserem. Aktorzy bardzo często rozmawiają o skrótach w
tekście z dramaturgiem.
Rozmawiała
Małgorzata
Matuszewska
Fot.
Tobiasz Papuczys
Komentarze
Prześlij komentarz