Premiera na Świebodzkim. Dokąd uciekamy sami przed sobą?

 Katarzyna Łęcka

W piątek na Scenie na Świebodzkim premiera „Smutków tropików” – wirtualnej opowieści o uciekających od rzeczywistości trzydziestolatkach. Rozmowa z Katarzyną Łęcką, reżyserką przedstawienia.
Spektakl opowie o trzydziestolatkach i młodszych ludziach. Sztuka Mateusza Pakuły została wyróżniona Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną pięć lat temu. To wtedy zaczęła Pani o niej myśleć?
Trzy lata temu poproszono mnie o przygotowanie czytania tego tekstu. A ponieważ nie cierpię aktorów z kartkami na scenie, poprosiłam, żeby czytali tekst z telefonów komórkowych, dałam do ręki kamerę, ponieważ tekst nadaje się do opowiedzenia historii o ludziach zatopionych w mediach społecznościowych. Wtedy, podczas trzech – czterech prób, powstała mała inscenizacja. Teraz realizuję pomysł inscenizacyjny sprzed trzech lat, o wiele bardziej rozbudowany, uzupełniony o różne wątki. Tekst się nie zestarzał, Pakuła pisał będąc bardzo młodym człowiekiem. Dlatego młodzi ludzie dziś usłyszą dramat pisany przez równolatka – kolegę. Licealiści oglądający spektakl podczas próby otwartej mówili, że mają poczucie oglądania w lustrze siebie. 
 
Tacy są?
Tak. Tacy są oni, ich koledzy, mają takie problemy i zmagają się z tym samym, tego samego się boją i o tym samym marzą. To na pewno jest sukces tego tekstu.
Poza Jakubem Grębskim zespół jest właściwie nieznany...
Jakub i Marek Korzeniowski są aktorami etatowymi Teatru Polskiego. Musiałam wybrać bardzo młodą obsadę, nie dało się zagrać tego tekstu dojrzałymi lub dojrzale wyglądającymi aktorami, bo byłoby to niewiarygodne. Zagrają więc: Maja Szopa i Kamila Brodacka z Akademii Teatralnej w Warszawie, gościnnie Ewa Niemotko, absolwentka wrocławskiej szkoły teatralnej i Piotr Misztela, który wcześniej wystąpił gościnnie w „Acid Snow” na Scenie na Świebodzkim. To też jest dobra droga do uzupełnienia zespołu Teatru Polskiego o najmłodszych absolwentów szkół teatralnych. Zatrudnienie do przedstawienia pozwala dyrektorowi i radzie artystycznej poznać ich w pracy nad spektaklem. 
 
Ci młodzi uciekają od rzeczywistości. Ale przecież uciekanie nie zależy od wieku, wszyscy uciekamy.
Wszyscy, ale najmłodszemu pokoleniu jest najłatwiej. Bo, żeby uciec, otwierają tylko telefon. I wchodzą w przestrzenie wirtualnej rzeczywistości, niedostępne dla dojrzalszego pokolenia. 
 
Zmieniają się?
Są zupełnie inni w świecie social mediów, niż prywatnie. Prywatnie się wstydzą, nie umieją sklecić sensownej wypowiedzi, nie chcą pokazać, jacy są. Boją się relacji, nie patrzą sobie w oczy. W social mediach są wyuzdani, odważni, bardzo śmiali, prowokacyjni, wręcz agresywni. To jest bardzo ciekawe: zobaczyć osobowości skrajne, z pogranicza, jeśli mówimy o borderline, to oni mają taki rys, przerzucają się między skrajnościami. Nie myślą o tym, co chcą zrobić, czują to. I natychmiast idą za emocją. Mają bardzo małą empatię, bo są bardzo skupieni na sobie, na tym, żeby się w wirtualnych mediach wykreować na odważniejszych, mądrzejszych, piękniejszych. Możliwość ucieczki jest dla nich łatwa. Starsze pokolenia uciekają w inny sposób.
Dla Teatru Polskiego Radia zrealizowała Pani portret Beksińskiego. Przewinął się tam młody Beksiński?
Audycja „Beksiński. Portret artysty” była rodzajem teatru dokumentalnego, portretowałam dorosłego Zdzisława Beksińskiego i jego małego syna Tomka. Korzystaliśmy z archiwaliów sanockiego muzeum, m.in. z wideodzienników Beksińskiego. W spektaklu pojawił się fragment prawdziwej rozmowy. Mały Tomek pytał w niej o obrazy, na których widział śmierć, rozkład ciała, demony – pytał tak, jak się pyta o bohaterów książki. Myślał, że tak wygląda świat, bo tylko tak wyglądał świat na obrazach ojca. 
 
Jak będzie wyglądała strona techniczna spektaklu? Będzie oryginalna?
Chyba nie można już dziś wymyślić nic nowego, novum jest połączenie tego, co znamy. Scena na Świebodzkim jest fajną przestrzenią, bo to opuszczona, industrialna hala fabryczna. Wiemy, że była dworcem. Właśnie w takich przestrzeniach chętnie spotykają się młodzi, w kafejkach w loftach, opuszczonych budynkach. Pokazujemy naszych podróżników nie dziś, ale 20-30 lat później, po przejściu deadline'u klimatycznego, kiedy jest więcej plastiku i śmieci, niż roślin. Wyobrażamy sobie, jak by się zmierzyli z tym rodzajem traumy, która nas czeka lub nie, ale wszyscy się jej obawiamy. Kamera jest jednym z aktorów. Jestem przeciwna używaniu efekciarskich wizualizacji na scenie, ale rzeczywiście kamera i telefony komórkowe są tu koniecznością. Aktorzy grają jednocześnie spektakl i film. Są na scenie, jak w teatrze, ale towarzyszy im kamera, która jest osobnym aktorem. Widzowie będą mogli obserwować ich w dużych zbliżeniach i kamerze, i obserwowaniu ich na scenie. Ta technologia jest konieczna, bo bohaterowie wysyłają sygnał SOS do świata, na żywo, mając nadzieję, że ktoś te rozpaczliwe sygnały odbierze. 
 
Współpracowała Pani z Krystianem Lupą i Pawłem Miśkiewiczem. Niewątpliwie jest Pani silną osobowością.
Z Krystianem Lupą współpracowałam jako dziewiętnastolatka. W „Mistrzu i Małgorzacie” grałam Galinkę, co prawda nieduże epizody, ale w ośmiogodzinnym spektaklu sporo się tego zebrało. Z Pawłem Miśkiewiczem współpracowałam przy „Niewinie”. W obu przypadkach byłam na scenie w małych rolach i byłam asystentką reżyserów. Nie miałam za sobą szkoły teatralnej, zbudowanego w niej pancerza i umiejętności wyznaczania granic, wchodziłam w te próby i przestrzenie całą sobą. Z tego powstał kurs dla młodych aktorów „Całym sobą na scenie”. Po współpracy z tak intensywnymi osobowościami, jaką przede wszystkim jest Krystian, zastanawiałam się, jak zachować siebie, gdzie jestem ja, a gdzie jest mój mistrz? Na koncie mam około 17 asystentur mam na koncie, z różnymi, również rosyjskimi reżyserami. I wciąż myślę, gdzie jest nauka mistrza, a gdzie ja sama? Na szczęście dość późno zaczęłam studia reżyserii, wiele lat po współpracy z Lupą, już jako dorosła, ukształtowana osoba, a to na pewno mi pomaga. Ten zawód wymaga ogromnej siły psychicznej. 
 
Nie może wyłącznie realizować swojej wizji?
Reżyser musi dbać o cały zespół: o dobry nastrój aktorów i pracowników technicznych podczas prób. Ludzie muszą chcieć to robić, musi być przyjazna atmosfera i twórczy zapał. I, zanim reżyser ruszy do pracy z ludźmi, musi mieć załatwione własne problemy osobowościowe. Nie da się dobrze pracować z ludźmi, jeśli moje traumy, lęki przenoszę na zespół. W moim rozumieniu obowiązkiem każdego reżysera jest poddanie terapii siebie samego, zanim się będzie dowodziło zespołem. Ale wiem, że moje podejście do zawodu nie jest powszechnym.
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska
Fot. Agnieszka Grabowska, zdjęcia z prób Tobiasz Papuczys/Teatr Polski
Premiera „Smutków tropików” 15 listopada na Scenie na Świebodzkim Teatru Polskiego we Wrocławiu. Następne spektakle: 16 i 17 listopada. 
Wczorajszy pożar nie zniszczył Sceny na Świebodzkim. Teatr Polski wyraził smutek, poszkodowanym i ich bliskim przekazał wyrazy żalu i wsparcia. Planowane spektakle się odbędą. 
 



 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

44. Przegląd Piosenki Aktorskiej: od zachwytów po owacje

Czy dla Ciebie to jest OK? Nie, nie jest OK

Gala 44. Przeglądu Piosenki Aktorskiej: Kto będzie krzyczał, jeśli nie artyści?