Katarzyna Ryrych: Zawsze staję po stronie wykluczonych

Książki Katarzyny Ryrych odkryłam dopiero w tym roku, latem. Jak wiadomo, literatura nie dzieli się na „dla dorosłych”/ „dla dzieci”/ „dla młodzieży”, tylko na dobrą i złą. Katarzyna Ryrych pisze zdecydowanie dobrą. A nawet wspaniałą! Najpierw przeczytałam „Philo. Kot w drodze”, zachwycił mnie „Skrzydłak”, sięgnęłam po „Pamiętnik Babuni”, „Lato na Rodos”... I postanowiłam porozmawiać z autorką.



Lato na Rodos” to opowieść o „innej stronie życia”. Pisała o niej Pani już w „Królu”. Dlaczego pisze Pani o tym, co trudne, niekiedy nieznane, o wykluczonych?

Wykluczenie przeżyłam na własnej skórze. Najpierw jako jedyne dziecko rozwiedzionej matki na moim podwórku – dziś już wiem, że to rodzice moich równolatków plotkowali, spekulowali i to de facto oni byli winni, nie ich dzieci. Potem problemy w pracy – nie mieściłam się w skórze prowincjonalnej nauczycielki, dorobiono mi paskudną mordę, a pani dyrektor placówki oświatowej próbowała ingerować w moje życie osobiste, obmawiając mnie przed jednym z moich synów. Przypisywano mi wszystko, łącznie z paleniem trawki z uczniami...
W gabinecie pani dyrektor do dziś stoi zdjęcie pary prezydenckiej sprzed Smoleńska…k, to już mnie na szczęście nie dotyczy. Wykluczenie, inność są trudne. To boli. Boli prawie fizycznie. A inna strona życia jest, choćbyśmy próbowali ją ukryć, to i tak wylezie. Zwalniają cię z pracy, mówiąc, że „jesteś zdolna, to napiszesz drugiego Harry`ego Pottera”, że
będziesz drugą Rowling”. A skazują na głód i bezdomność. Mieszkanie bez sracza i z zimną wodą. Zacisnęłam zęby i przeżyłam. Nie jestem Szmirabellą (postacią z „Lata na Rodos” – przyp. red.). Temat mojej ostatniej pracy powrócił, w książce „Hodowla”, z pozdrowieniami dla pani dyrektor, którą szczerze gardzę. O wykluczeniu trzeba pisać. Trzeba i należy. Bo wykluczenie to ból. To nie jest romantyczne. Nie jest romantyczne ssanie w żołądku i chłód, do którego boleśnie przywykasz, kiedy próbujesz pisać. Dlatego zawsze stanę po stronie wykluczonych.

Patryk, bohater „Króla”, po bankructwie ojca trafia do zastępczego lokalu, a poznany bezdomny człowiek uczy go przetrwania. Porszak z „Lata na Rodos” przyjaźni się z wykluczonym Turetem i innymi ludźmi, których „normalni” nie akceptują. Oswaja Pani czytelnika z tym, co – być może – nieuniknione?

Nikt nie wie, kiedy wszystko może się zawalić. O tym też powinniśmy myśleć. Świadomość jest jak szczepionka. Zresztą o czymś takim będą moje kolejne dwie książki, ale o tym na razie cichosza. Coś takiego uodparnia, a przynajmniej powinno. Pytanie do Czytelników – co my akceptujemy, a co odrzucamy? Przy takich okazjach zawsze przypomina mi się genialny i przewrotny film „Cud purymowy” Izabelli Cywińskiej.

Celestyn, bezdomny z „Króla”, to człowiek, który walczy o zachowanie godności.

To ostatnia rzecz, z której mogą nas ograbić. Z naszym przyzwoleniem.

Rozwój i zmiana to siły napędowe dla człowieka w każdym wieku? Pięćdziesięcioletnia Izydora w „Życiu motyli” stanęła na rozdrożu i musi sobie poradzić. Szmirabella, która tęskni za synem w „Lecie na Rodos”, nie ma zbyt wielu życiowych szans. Kobiety „w pewnym wieku” stają się niewidzialne, jak więc mają żyć?

Stają się niewidzialne, bo dają na to przyzwolenie. „Nie wypada. W moim wieku? Co ludzie powiedzą?” Szmirabella dostała cios w serce, od najbliższej osoby. Po takim czymś nikt się nie pozbiera. Ale tamte, Izydora, Matylda („Zginęła mi sosna”) mają szansę. Trzeba mieć w dupie metrykę. Być sobą. Nie machać ogonem do losu, tylko żyć. Dopóki człowiek żyje, dopóty ma szansę na zmiany. Dum spiro spero – mam taki napis na obrączce. To się da zrobić.

Jak „wyjść z cienia drugiego człowieka”, o czym pisze Pani w „Zginęła mi sosna”?

Trudne jak cholera. Są ludzie dominujący, którzy anektują całą przestrzeń. Jeśli nie jesteś dostatecznie silna, czekasz, aż ten ktoś po prosu umrze.

Ma Pani na koncie aż cztery nagrody Konkursu Literackiego im. Astrid Lindgren – za „Wyspę mojej siostry”, „O Stephenie Hawkingu, czarnej dziurze i myszach podpodłogowych”, „Koniec świata nr 13” oraz „Lato na Rodos”. Czy Astrid Lindgren jest lub była kiedykolwiek Pani inspiracją?

Jasne, Astrid była równie niegrzeczna jak ja. Czytelnicy znają jej książki, ale o niej samej wiedzą niewiele. A warto się dowiedzieć…

Koty i psy są równie ważne w Pani życiu jak ludzie? Co prawda w „Lecie na Rodos” kot nie odgrywa dużej roli, ale jest.

Nie wyobrażam sobie świata bez zwierząt, roślin, drzew, ptaków. Tylko idiota nie ma w domu kota. Taka makatka (mojej produkcji ) wisi w naszej kuchni.

Skrzydłak” to opowieść o doświadczeniu śmierci, Chrupkach Szczęścia, Wodzie Zapomnienia... Ale też o tym, że śmierć przydaje się do czegoś, choć trudno to zrozumieć...

Śmierć jest wpisana w ostatni rozdział życia każdego z nas. Nie trzeba się jej bać. Trzeba ją pokochać tak jak życie. Jest podsumowaniem wszystkiego, co zrobiliśmy. Ważne, aby nie cieszono się z naszego odejścia. Może nawet nie chodzi o to, aby została po nas bolesna luka, tylko dobra pamięć. Bo zawsze będzie można znaleźć nas we wspomnieniach. W tym, co po nas zostało, choćby w książkach.

Skrzydłaka” wyjątkowo pięknie zilustrowała Anna Łazowska. Zastanawiam się, czemu Pani sama tego nie zrobiła? Pani przecież maluje.

Nie przyszło mi do głowy. Zrobiłam „Pana Apotekera”.

Tadeusz Pankiewicz, z inspiracji którym powstał „Pan Apoteker”, zainteresował Panią, bo pomagał mieszkańcom getta. Czy są inni krakowianie, czekający na Pani opis w książce?

Pracuję nad książką o Wyspiańskim. Małym Wyspiańskim. Jego dorastaniu, tamtym Krakowie. Ale do końca jeszcze daleko. Może w jesieni – kiedy nadejdzie czas chochołów, czas mgieł nad Wisłą…

Czytam o Pani: malarka, pisarka, nauczycielka angielskiego... to chyba rodzice stali się Pani inspiracją twórczą?

grająca na gitarze i syntezatorach wszelkiego gatunku. Rodzina – ależ skąd. Zawsze wspierająca. Nie protestowali, kiedy chodziłam boso z kwiatami we włosach.

Kiedy patrzę na tytuły Pani książek, zastanawiam się nad bogactwem Pani wyobraźni, bo tomów jest mnóstwo. I nad Pani dobą, bo chyba poszerzyła Pani czasoprzestrzeń?

Śpię w dzień, pracuję w nocy, czasami na odwrót. Zapisuję, co przychodzi mi do głowy. Czasami piszę kilka rzeczy jednocześnie, wędruję między różnymi światami. Ostatnio złapałam się na czymś, co zauważyła pani Paulina Zaborek. Że napisałam zręczny chick lit. Czyli babskie czytadło. Kurczę. Nazwała to, czego ja nie zrobiłam. Tak, dla dorosłych nie piszę ciężko. Bo oni potrzebują oderwania od rzeczywistości. Takiej trochę baśni. Bo ich życie baśnią nie jest. Rzecz jasna nie robię ckliwych happy endów. A młodym trzeba ten świat wytłumaczyć. Bez bajania. A jak już napiszę coś poważnego, to będzie jak muzyka w wydaniu grupy Rammstein. Ganz in Farben i dołująco. Do bólu.

Rozmawiała Małgorzata Matuszewska

Fot. archiwum prywatne Katarzyny Ryrych

Komentarze

  1. Free slot machines - luckyclub.live
    All slot machines - luckyclub no deposit required. Slot machines - no deposit required. Play over 600 games with this online casino. - Free slots casino  Rating: 4.5 · ‎7 votes

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

44. Przegląd Piosenki Aktorskiej: od zachwytów po owacje

Czy dla Ciebie to jest OK? Nie, nie jest OK

Gala 44. Przeglądu Piosenki Aktorskiej: Kto będzie krzyczał, jeśli nie artyści?